I
Klub Planeta, sobota, a właściwie niedziela. Godzina druga nad ranem.
Aby się trochę ochłodzić, wyszłam na papierosa, do dużego pomieszczenia dla palaczy w pobliżu toalet. Zostawiłam przyjaciółkę samą. Byłam już nieźle pijana.
Przyjechałam do Warszawy, aby z Anastazją iść na imprezę. Naszym celem był najlepszy stołeczny klub.
Planeta przyciągała wyjątkowych ludzi. Lokal, prowadzony przez Jarka Sokołowskiego, który później zasłynął pod pseudonimem Masa, odwiedzali: syn Kadafiego, Spice Girls, Dennis Rodman… Trzypoziomowa dyskoteka, pierwszorzędny styl i goście.
Obie pragnęłyśmy dołączyć do tego doborowego grona. Wyszykowałyśmy się na gorące laski. Anastazja ubrała się na czerwono, w mini trochę dłuższą od majtek i w bluzkę na ramiączkach z odsłoniętymi plecami. Miała metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, do czego doszły wysokie obcasy. Rzucała się w oczy.
Byłam od niej kilka centymetrów niższa i odrobinę bardziej krągła. Do wysokich koturnów założyłam krótkie czarne szorty i bluzkę z głębokim dekoltem, aby wyeksponować swój większy biust.
Dobiegało mnie dudnienie basów i jazgot gwizdków. Wokół kręciło się mnóstwo odurzonych klubowiczów. Zastanawiałam się, jak odnajdę Anastazję, bo odchodząc widziałam, że idzie do baru ze świeżo poznanym facetem.
– Jest jakiś gwałt! – usłyszałam nagle.
Serce od razu zabiło mi mocniej. Zarejestrowałam, jak na te słowa parę osób się zbiera do wyjścia.
– Jest jakiś gwałt! – Powtarzano jak mantrę.
Coraz więcej ludzi się wymykało na zewnątrz. Zgasiłam papierosa i ruszyłam sprawdzić, co się dzieje pod klubem. Gdy znalazłam się na ulicy, poczułam przyjemny, orzeźwiający chłód sierpniowej nocy.
Zobaczyłam mężczyznę, po czterdziestce, z rozpiętym rozporkiem. Był w dżinsach i czarnej koszulce, z dużym logo Adidasa. Łysy, napakowany i cały w tatuażach. Trzymał za ramię Anastazję, która miała na sobie już tylko stringi. Wyrywała się i płakała.
„Co za kutas gwałci moją kumpelę” – myślałam wzburzona.
Trzech rozbawionych ochroniarzy przyglądało się zajściu i komentowało sytuację. Patrzyli, jak kolejni goście klubu wychodzą na zewnątrz. Wszyscy stali i obserwowali rozwój wydarzeń.
Przez moment zawiesiłam się i nie wiedziałam, co mam robić. Kątem oka widziałam, że w drzwiach pojawił się właściciel, którego kojarzyłam z widzenia. Tylko spojrzał, machnął ręką i zawrócił do środka.
Miałam w torebce damski rewolwer, który załatwił mi chłopak. On i jego ojciec służyli w Policji i znajomość z nim ułatwiła mi uzyskanie odpowiedniego pozwolenia. Praktycznie zawsze nosiłam przy sobie broń.
Do Planety przychodziło mnóstwo chłopców z miasta i przed wejściem każdego czekała kontrola. Mężczyzn sprawdzano dokładnie, ale my, dwie kobiety, nie wzbudziłyśmy zbyt wiele podejrzeń i nasze torebki nie zostały zrewidowane.
Wyciągnęłam rewolwer i odbezpieczyłam. Podbiegłam do przyjaciółki, której na moment udało się wyrwać z rąk napastnika. Znalazłam się dwa kroki od mężczyzny, który starał się mnie ominąć, aby znów chwycić Anastazję. Strzeliłam. Trafiłam w klatkę piersiową. Osunął się na przyjaciółkę i wraz z nią się przewrócił.
Wszyscy dokoła stali jak kołki. Patrzyli na naszą trójkę, ale przede wszystkim na mnie.
Podałam rękę koleżance, która się podniosła i stanęła obok. Była w szoku, podobnie, jak ja.
– Ale z nas głupie chuje – skomentował jeden z ochroniarzy. – Mogliśmy im sprawdzić torby.
Kałuża krwi rozlewała się coraz większa, a mężczyzna leżał na chodniku nieruchomo.
* * *
„Przekroczenie obrony koniecznej w afekcie” – zabrzmiał wyrok.
Po ośmiu latach więzienia w Białołęce, wyszłam na wolność. Miałam trzydzieści jeden lat.
II
Była ciemna, bezksiężycowa noc. Wracałam do domu od Sylwii, która obchodziła trzynaste urodziny. Kończyły się ferie zimowe i następnego dnia zaczynały się szkolne zajęcia, ale jakimś cudem rodzice pozwolili nam na zabawę do drugiej w nocy.
Czułam się pewnie. Mieszkałyśmy w małej miejscowości, gdzie wszyscy się znają. Nie przyszło mi nawet do głowy, aby się rozglądać, doszukując zagrożeń. Byłam senna i chciałam jak najszybciej iść spać. Maszerowałam środkiem ulicy, po betonowej kostce, patrząc prosto przed siebie.
Szłam szybkim krokiem, bo marzłam. Ubrałam się za lekko, w bluzę z kapturem i legginsy. Na szczęście koleżanka mieszkała na tym samym osiedlu i miałam do pokonania tylko kilkaset metrów. Jako wielbicielka heavy-metalu nosiłam glany, dookoła rozbrzmiewał jedynie stukot moich podkutych butów.
Mijałam domy zamożnych ludzi, przemieszane z zabudową rolniczą. Reprezentacyjne ogrody, osłonięte tujami, graniczyły z pojedynczymi, zaniedbanymi gospodarstwami. Na ścieżce wzdłuż drogi dostrzegłam mężczyznę, który zapalił zapałkę. Stał, czekając aż płomień dopali się w jego palcach. Kiedy zgasła, wyciągnął kolejną i ponownie zrobił to samo.
„Co za dziwny facet” – zastanawiałam się. – „Co tu robi, o tak późnej porze?”
Przeszłam obok, unikając jego wzroku.
Byłam bardzo zaskoczona, gdy zaszedł mnie od tyłu i chwycił. Był ode mnie dużo silniejszy i nie miałam szans, aby się wyrwać. Dłonią zasłonił mi usta, abym nie mogła krzyczeć.
Mimo szoku, szybko rozpoznałam go, po zapachu. To był pan Michał, wdowiec, drugi raz żonaty. Po pięćdziesiątce, rolnik. Mieszkał w połowie drogi, w zapuszczonym budynku, którego najniższy poziom dostosował dla zwierząt. Miał ich tyle, że nie mieściły się w oborze. Ordynarny, odrażający typ, gruby i łysy, niemal bezzębny. Specyficznie śmierdział krowami.
Wciągnął mnie na teren swojej posesji i wniósł do garażu przez uchylone skrzydło drzwi. Nie miałam szans, aby się wyrwać. Gdy domknął bramę, przestałam cokolwiek widzieć. Otoczyła mnie kompletna ciemność.
Głęboko w pamięci utkwiło mi głośne skrzypienie zardzewiałego skobla.
„Zaryglował wyjście, abym mu nie uciekła” – myślałam przerażona.
Poprowadził mnie kilka kroków w głąb pomieszczenia i przyparł do ściany. Nic nie mówił. Stał za mną i trzymał za usta, abym też była cicho. Opuścił mi legginsy, razem z majtkami.
Wiedziałam, że nie jestem w stanie się przed nim obronić. Czułam się pozbawiona inicjatywy i bałam się nawet próbować mu przeciwstawiać. Byłam odrętwiała ze strachu.
Wsadził mi rękę między uda i przyciągnął do siebie.
„Zrobi ze mną, co zechce” – myślałam zrezygnowana.
Wydawało mi się, że wszystko trwa wieki. Sapał, jakby go ktoś dusił.
Bardzo bolało. Miałam trzynaście lat i moje ciało było seksualnie niedojrzałe. Nie miałam owłosienia łonowego, a moje piersi ledwo zaczęły się rozwijać.
Gdy skończył, w milczeniu uchylił drzwi. Podciągnęłam legginsy i pobiegłam do domu. Uciekałam, najszybciej, jak tylko się dało.
Zwolniłam dopiero pod domem. Wkradłam się po cichu do środka, uważając, aby nie zbudzić rodziców. Bezszelestnie weszłam po schodach do swojego pokoju na górze. Dokładnie wytarłam się i doprowadziłam do porządku. Brudne majtki schowałam do szafki, aby nie odnalazła ich mama.
Stresowałam się, że rodzice się o wszystkim dowiedzą i będą wściekli. Położyłam się, ale długo nie mogłam zasnąć.
* * *
Rano, po śniadaniu, zwymiotowałam. Rodzice widzieli, że źle się czuję i pozwolili mi na wagary. Mój starszy brat poszedł do szkoły i zostałam w domu sama.
Wykąpałam się. Później ubrałam się ciepło i wyszłam na spacer z psem, głównie po to, aby po drodze pozbyć się majtek. Nie zamierzałam zgłaszać sprawy na Policję, bo obawiałam się wizyt na komisariacie i składania zeznań.
„To mi zepsuje opinię” – tłumaczyłam sobie. – „Nie było świadków, nikt mi nie uwierzy.”
Martwiłam się, że pan Michał może zeznawać przeciwko mnie.
„Jeszcze powie, że sama do niego poszłam.”
Wstydziłam się, że zgwałcił mnie tak obrzydliwy mężczyzna i że to był mój pierwszy raz. Nie chciałam, aby ktokolwiek się o tym dowiedział.
Nie miałam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Przyjaźniłam się z chłopakami i chociaż paru z nich było ode mnie starszych, sprawa miała zbyt ciężki kaliber, aby ich pytać o radę. Nie ufałam żadnej koleżance na tyle, aby mieć pewność, że wszystko co powiem, zachowa w tajemnicy.
Wróciłam do domu. Gdy znalazłam się z tyłu budynku, dostrzegłam pana Michała. Był świadomy, że jestem sama i wszedł na działkę bez mojej wiedzy.
Na jego widok sparaliżował mnie strach. Stałam, jak słup soli, kiedy podchodził bliżej. Zatrzymał się trzy kroki ode mnie.
– Jak było? Dobrze? – dopytywał. – Podobało ci się?
Do oczu napłynęły mi łzy. Śmiał się i próbował mnie objąć. Kiedy zaczęłam płakać, pokręcił głową i się oddalił.
* * *
Poszłam do szkoły dopiero w środę. Gdy wracałam, po drodze zaczepiła mnie sąsiadka.
– Uważaj na pana Michała – ostrzegła. – On chyba molestuje własną córkę.
Zrobiło mi się gorąco. Po chwili wybuchnęłam histerycznym śmiechem.
Później pan Michał udawał, że nic się nie stało. Gdy szłam sama, przejeżdżając obok mnie samochodem, zawsze się zatrzymywał. Miał dobre auto.
– Podwieźć cię gdzieś? – pytał.
– Odpierdol się – odpowiadałam, chociaż się go bałam.
III
Upłynęło trzydzieści lat, ale kiedy na niego patrzę, gotuję się wewnątrz. Cały czas go nienawidzę. Chętnie zastrzeliłaby skurwysyna, ale nie mam już broni i pozwolenia.
Zabiłam złego faceta.