Jedyną rzeczą, jakiej naprawdę nie znoszę,
jest dyskomfort.
Gloria Steinem
I
Pewnego dnia, kiedy wyczerpało się do końca już całe mydło, postanowiłem ubrać się i wyjść do miasta, aby je kupić. Przyodziałem się więc bardzo ciepło, bo była zima ze śniegiem i mrozem, wziąłem do kieszeni odpowiednie pieniądze, zamknąłem drzwi na zamek i wyszedłem do okolicznego supersamu.
Kiedy już wkroczyłem do tego wspaniałego lokalu, ogarnęło mnie przyjemne ciepło wygrzanego wnętrza. Wnet zacząłem się więc rozbierać, po czym chwyciłem koszyk ze stalowych prętów, na czterech kółkach, rzuciłem nań te wszystkie kapoty i jąłem szukać lady z mydłami. Chodzę godzinami we wszystkie kierunki, oglądam te wszystkie regały od każdej strony, czy gdzie to całe mydło nie leży. A znaleźć nie mogę, bo to wielkie supersamisko, co je nam pod wieżowcem mieszkalnym wybudowali.
Podchodzę więc do tego sklepowego kanara, co to wyłapuje drobnych złodziei, i pytam, gdzie tu są położone lady z różnorodnymi środkami czystości.
– Ale jakimi? Są szampony, zlewozmywaki, wanny, szczotki, a nawet tampony. I wiele jest jeszcze innych. Mamy tu niezmiernie ogromy, wręcz nieprzebrany wybór szerokiego asortymentu towarów.
– Chodzi mi o mydło – rzekłem przyjaźnie. – A w zasadzie to głównie o mydło.
– Niech pan więc pan idzie prosto w mój przód – pana tył, potem tam pan skręci w moje prawo – pana lewo, później – w lewo moje, pana prawo, i znowu skręci tam pan w moje prawo – pana lewo. I tam leży dużo mydeł. Tam pan będzie mógł wybrać model najbardziej dla pana odpowiedni. Taki, aby był dobry dla pana skóry, jakiejkolwiek by pan jej nie miał.
Trudno mnie się było w tych wyjaśnieniach rozeznawać. Wyjąłem więc ołówek i kartkę i kazałem narysować dla siebie drogę. I narysował mi kanar taką mapę, jak się należy, dodał dużą strzałkę na północ, a następnie skierował do działu z kompasami.
Rozzłościłem się tedy okrutnie. Miałem z tego powodu opuścić ten wielki lokal i więcej doń nie wracać, kiedy nagle, wychodząc już prawie, rzuciłem wzrokiem na szyld sterczący pionowo na pewnej samotnej ladzie.
„MYDŁA. Największy wybór w Świecie”
I dlatego właśnie skierowałem się tam czym prędzej, lekko w lewo najpierw, a później w prawo.
II
Mydeł było naprawdę dużo. Leżały drętwo na twardych półkach, strasząc celofanami, folderami i mini-billboardami, oraz wynikami badań i różnych testów. „Dla cery tłustej”, „dla cery suchej”, „z nawilżaczem”, „z lanoliną” i z czym tam jeszcze. Ale nigdzie nie było żadnego normalnego mydła.
Przecież ja mam, jakby nie było, normalną cerę. Żadnych uchybień, wymagających skorygowania przez te wszystkie preparaty, co są używane w mydłach, nie mam. Żadnej dodatkowej chemii nie potrzebuję. Mnie chodzi o normalne mydło, które zabija na ciele zarazki. Bez lanoliny, lycry, lateksu i innego składnika, tylko zwykłe mydło, wypełnione w środku wyłącznie mydłem, a nie także i „zbawienną chemią i genetyką”.
Stałem jak wryty. Mienią się te różne kolory pudełek przed moimi oczami, uniemożliwiając dokonanie odpowiedniej decyzji. Aż ja już w końcu nie wytrzymałem. Rozzłościwszy się tedy okrutnie, opuściłem ten wielki lokal, by więcej już doń nie wracać.
Zacząłem szukać normalnego sklepu, gdzie leży na ladzie jeno kilkanaście czy trochę mniej, czy więcej mydeł. Chodziłem tak z duszą na ramieniu, kiedy nagle mym oczom zarysował się wizerunek kiosku.
Podszedłem doń błyskawicznie, po czym zapukałem w przyciemniane z obawy przed nadmiernym nasłonecznieniem pleksi. Nie za głośno, aby nie płoszyć sklepikarza; ani za cicho, by nie pozostać niezauważonym – w sam raz.
– Czy jest mydło? – zapytałem przez dziurę w okienku, dysząc wielkimi chmurami pary w białym dymie, bo zimno było wielkie na dworze. – Czy też może raczej pytanie winno brzmieć: jakie są mydła!?
– Są: normalne, suche i tłuste. A w tłumaczeniu ze slangu sklepikarzy brzmi to mniej więcej tak: do skóry normalnej, do skóry suchej, i to niewinne ostatnie, do skóry tłustej.
– Znaczy się – rzekłem uradowany – ja osobiście chciałbym to skierowane w stronę cery normalnej. Znaczy się mydło… To, no, normalne! – dodałem ze znawstwem.
– Ooo! – ucieszył się sklepikarz. – kolega po fachu, i to na wolności, a nie za szybką! Proszę: oto „em normalne” – i mrugnął ku mnie okiem.
– Niesamowite – zawołałem na całe gardło, aż zachrypłem od tego wycia na mrozie. – Oto „Normalne Mydło”, wyprodukowane przez firmę: „MYDŁO”.
– Będę się kąpał już tylko w takim! – krzyknąłem jeszcze, tak na wszelki dodatek, nie bacząc na bóle w krtani.
III
I tak już sobie postanowiłem, jak powiedziałem. Zapragnąłem trochę wywiedzieć się o tym całym producencie. Zapytałem więc obsługującego mnie sklepikarza:
– Czy ta korporacja MYDŁO, czy też może jest ona upadająca, czy też może w skrajnym okresie swej największej dotychczasowej prosperity?
– Czy ta firma MYDŁO może upada?! – zapytał twierdząco ów sklepikarz. – Tak więc nie upada, nie upada. Ma się doskonale, od kiedy w poprzedni piątek jej akcje podrożały na giełdzie o siedemset dwadzieścia jeden procent.
Sięgnął ręką pod ladę i wyjął „Teczkę Reklamową MYDŁO”.
– Niech pan spojrzy w najnowszy folder i najświeższe wyniki badań. Za trzy dni wchodzi trzysta sześćdziesiąt typów mydeł, opartych na najnowszej, świeżo opracowanej formule, dla różnej skóry. Znaczy dla różnych rodzajów skóry. Znaczy się, nie chodzi mi tu o żółty, biały czy czarny. Ja jestem człowiekiem rasy białej, ale lubię tych wszystkich Żółtków i Czarnuchów, kimkolwiek by oni nie byli.
Zdębiałem.