WalewskiSawicki
19.11.1997, 18 lat

Trening

Trening umysłu
Istnieć, znaczy zmieniać się, zmieniać się
– to dojrzewać, dojrzewać zaś
– to nieskończenie tworzyć samego siebie.

Henri Bergson

I

Nienawidzę zimowych poranków. Nienawidzę. Nienawidzę zimowych poranków. Nie-nie-na-na-wi-wi-wi-wi-dzę. Nie-na-wi-dzę. Nienawidzę.

Zimą zawsze budzę się bardzo wcześnie, około siódmej. Na zewnątrz wciąż jeszcze ciemno. Półmrok. W pokoju zimno. Bardzo zimno. I przeciąg. Dość duży – tak, że na odsłoniętej twarzy czuję lodowate podmuchy.

Za oknem – istna Syberia. Temperatura zero lub nawet poniżej. Śnieg, lód, ślizgawki, bałwany. Wiatr hula niemiłosiernie po polu – słyszę, jak wyje w kominie, przeciska się przez szpary w oknach, pod parapetem. Firanki poruszają się, gdy się wzmaga, falują delikatnie w rytm silniejszych uderzeń.

Naciągam na siebie kołdrę. Okrywam się jak najszczelniej, jak najdokładniej. Leżę, czekam na sen. Leżę, czekam. Bezskutecznie, bo sen jakoś nigdy nie przychodzi, gdy jest najbardziej potrzebny. Leżę. Czekam…

Już rozwidniło się. Słychać gwar za oknem i piski dzieci. Pewnie jeżdżą na jakichś sankach czy łyżwach. Obrzucają się śniegowymi kulkami. Może nawet nacierają śniegiem? Zimowe zabawy – trzeba mieć chyba nie po kolei we łbie.

Minuty dłużą się w nieskończoność. Czas ucieka. A ja wciąż leżę i leżę…

A tak bardzo chciałbym mieć już na sobie ubranie. Być w ciepłym pokoju. Siedzieć wygodnie w nagrzanym fotelu i robić coś! Nieważne co, wszystko jedno. Czytać – lub oglądać głupie seriale. Nieważne co, byle nie ta łóżkowa nuda.

Wyciągam spod łóżka zegarek i okulary. Brr! Jakie zimne! I już tak późno! Trzeba będzie wciągnąć na siebie ubranie.

Sięgam rękę dalej, dalej… Czuję już gęsią skórkę, szczękanie zębów. Chwytam ubranie, wciągam szybko pod kołdrę, tak aby nie dopuścić do ucieczki cennego ciepła. Nie znoszę zimna, nienawidzę. Wolę rozbierać się i ubierać w wygrzanej pościeli, nie na zewnątrz.

Wychłodzone ubranie jest nieprzyjemne. Zawsze sprawia wrażenie lekko wilgotnego. Trzeba czekać jakiś czas, do wyrównania jego temperatury z ciałem. Wtedy można zakładać następną część garderoby.

W rogu pokoju czeka lodowaty grzejnik, trzeba go włączyć. Bojler też nie włączony. Czeka mnie mycie zębów i twarzy w zimnej, lodowatej wodzie. Nie znoszę tego. Zimna woda jest…

II

Stop. Dość tego!

Nadszedł najwyższy czas, by wziąć się w garść.

Co się ze mnie zrobiło? Kiedyś… Chodziłem na siłownię, pływalnię – trzy razy w tygodniu. Codziennie brałem prysznic – zimny. A teraz drżę na samą myśl tego słowa: ZIMNY.

Biorę się w garść. Od dziś będę wstawał bezpośrednio po przebudzeniu. Od razu rozgrzewka – dwadzieścia pięć pompek. Później – marsz do łazienki i prysznic – zimny, jak kiedyś.

Może tak bez prysznica?

Nie. Nie ma mowy! Będzie zimny prysznic. Bo od dziś biorę się w garść. Opanuję swoje słabości. Raz na zawsze odzwyczaję się od późnego wstawania. I tej maniakalnej fobii przed zimnem.

III

Wiem jedno. Walka z samym sobą daje ogromnie dużo satysfakcji.

Dzisiaj rano, już po prysznicu, śniadaniu – w wolnym czasie, z odzysku – zabrałem się za studiowanie „Słownika wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych.” Przeczytałem całą literę „A”. Nauczyłem się wszystkich definicji do „ajmak”. Tak dla własnej satysfakcji.

Jestem pewny, że niewiele osób ma jakiekolwiek pojęcie co oznacza na przykład… ten właśnie „ajmak”. A ja – wiem. Czy to nie piękne? I nikt mi tego nie odbierze.

Jaki byłem dumny, gdy nauczyłem się życia bez kawy! Bo tydzień temu spostrzegłem, że nie jestem w stanie normalnie funkcjonować, gdy nie wypiję z rana przynajmniej jednej mocnej filiżanki czarnego Jacobs’a.

Teraz już nie stanowi to dla mnie problemu. Jestem wolny – teraz już nie krępuje mnie brak kofeiny. Teraz jestem w stanie z nim sobie poradzić. Po co mają rządzić moją psychosomatyczną sprawnością kofeina, teina – bo zrezygnowałem także z herbaty – czy jakieś jeszcze inne, toksyczne alkaloidy?

Co wieczór też myję zęby. Jak to możliwe, że kiedyś, czasami, byłem w stanie iść spać bez szczotkowania? Nie wiem. Zdążyłem na tyle się zmienić, że trudno jest mi to sobie wyobrazić.

Teraz będę miał nowe zajęcie.

Telewizja? Zjadacz czasu, który przecież można by było wykorzystać na coś pożytecznego – twórczą pracę, czy chociażby samodoskonalenie. Tydzień treningu sprawi, że będę mógł przerwać dowolny film – komedię, horror, erotyk – w najciekawszym momencie, nie powracając już po chwili zżarty ciekawością – co wydarzyło się, gdy mnie nie było? Bo wiem jedno – trzeba to skończyć.

I – co najważniejsze – precz z samogwałtem. Koniec. Finisz. The end. Fine. Ende!

IV

Uwalnianie się od złych nawyków i przyzwyczajeń nie jest tak trudne, jak się to może wydawać. Wypracowałem sobie metodę.

„Dziś nie – mówię sobie w duchu po przebudzeniu – dziś koniec z…” –  i tu wymyślam jakieś postanowienie.

To dużo prostsze od „Przez dwa tygodnie nie wezmę do ust żadnego papierosa.” Świadomość: „dziś udało mi się, ale czeka na mnie jeszcze trzynaście dni próby” – świadomość długości owej próby – działa depresyjnie na umysł. Niszczy całą radość z pozbywania się… Czegośtam.

Przecież powinna to być przyjemność! Pozbywanie się słabości, nałogów daje ogromnie dużo satysfakcji.

A odnoście „nie wezmę do ust papierosa” – miesiąc temu zacząłem palić, po to, by móc rozkoszować się walką z nikotynizmem.

To były dni! Opanowywanie ciągłego rozdrażnienia, wytrzymywanie bólów głowy… Mocowanie się z prześladującym apetytem, niechęcią – do wszystkiego.

Miód. Niezapomniane chwile.

Teraz postanowiłem, że postawię sobie trudniejsze wyzwanie. Takie, żeby móc się trochę wykazać. Muszę odbyć wreszcie prawdziwy trening, coś jak na przykład zdobywanie K2 czy Czomolumgmy.

Trzeba trenować tężyznę psychiczną.

Uzależnię się od heroiny.

Dedykuję Kochanej Siostrze