WalewskiSawicki
16.12.2014, 35 lat

Robótka

Rezydencja

Zadzwonił telefon.

– Instalacje, dzień dobry! – przedstawiłem się.

– Dzień dobry! Proszę pana, chciałbym zainstalować sieć w swoim domu. Już mam WiFi, ale wie pan, to WiFi, to taki sam szajs, jak te komórki. Ciągle jakieś przeszkody na trasie i brak zasięgu. Więc chcę mieć jeszcze taką kablową sieć. Czy podejmie się pan montażu?

– Oczywiście, zajmujemy się tym przecież!

– Cały sprzęt jest już zakupiony. Kable są w ścianach, założone gniazdka. Trzeba tylko wstawić koncentrator. Dorobić wtyczki do kabli i podłączyć zasilanie. Ile to będzie kosztować?

– Proszę pana. To maleńka robótka! Powiedzmy... Dwieście złotych. Już z dojazdem.

– Podeślę panu mapkę na e-mail. Niby trafić nie jest trudno, ale z tą mapką będzie miał pan naprawdę łatwo.

– Dziękuję bardzo. Myślę, że jakoś trafię.

– Zapraszam pana jutro na 11. Może być ta godzina?

– Idealnie pasuje.

Kilka minut później otrzymałem wiadomość. Zrzut ekranu z Map Google, na przedmieściu, z oznaczoną na czerwono drogą gruntową prowadzącą w puste pole.

„To na pewno świeżo wybudowany dom” – pomyślałem.

Popatrzyłem chwilę na ekran, aby się upewnić, że go na pewno odnajdę.

*   *   *

Następnego dnia rano nie jechałem do pracy, tylko prosto na instalację. Rzadko wpada taka śmieszna, mała robótka. Założyć osiem wtyczek i wpiąć je w koncentrator! Miałem ze sobą wtyczki-końcówki, specjalną zaciskarkę do wtyczek i miernik, do testowania sygnału. Zabrałem też kuferek z narzędziami, na wszelki wypadek. Jakby coś trzeba było przewiercić, albo przeciąć.

Jechałem od innej strony, niż klient zaproponował. Nie chciałem robić koła. W razie czego, miałem ze sobą telefon. Zawsze mogłem dopytać.

Zjechałem z głównej drogi. Postanowiłem, że dostanę się na miejsce nie od południa, ale od północy. Czekał mnie przejazd polną drogą.

Z początku mi się wydawało, że łatwo będzie znaleźć posesję.

– Halo, dzień dobry! Jadę do pana, proszę tylko powiedzieć, jak wygląda dom? Widzę kilka budynków i nie do końca wiem, który z nich jest pański.

– Witam. To taka mała rezydencja, kryta czerwoną dachówką. Droga przed, tak około sto metrów, jest pokryta charakterystycznym kruszywem.

– To na razie chyba jeszcze pana nie widzę.

– Na pewno nie, bo też nie widzę pana przez okno. A co pan widzi?

– Drogę i budynek za murowanym ogrodzeniem po prawej. Droga przed się rozwidla.

– To pan dobrze jedzie. Proszę skręcić przed w lewo i jechać prosto, a później w lewo.

Jechałem, jak mówił. Najpierw przed w lewo, później prosto, ale ciągle nie było skrętu w lewo... Zadzwoniłem.

– Dzień dobry, czuję, że chyba się oddalam, zamiast do pana jechać.

– A co pan widzi?

– Las.

– To faktycznie. Proszę zawrócić i skręcić w drugie, a nie pierwsze lewo. To bardziej przed wspomnianym wcześniej budynkiem.

– Dziękuję. Na pewno już trafię!

Zacząłem jechać według wskazówek. Później droga się rozwidliła. Mogłem jechać bardziej w lewo, lub bardziej w prawo. Ale na pewno jeszcze nie chodziło o „ten” skręt w lewo, o którym mówił. Droga lekko w prawo wydawała się prowadzić w bardziej cywilizowane obszary. Była trochę utwardzona jakimiś płytami. Dobra wróżyło!

Później zaczął się las, a w nim domy. Jednak żaden nie był rezydencją. A później las. Ale! Jest skręt w lewo! Ucieszyłem się!

Jednak kiedy dotarłem, nie dostrzegłem w oddali drogi z kruszywa, tylko drogę przez las.

– Trudno do pana trafić! – zadzwoniłem znów.

– Miałby pan bardzo łatwo, gdyby wydrukował pan sobie mapkę. Przecież wysłałem panu!

– Myślałem, że zapamiętam.

– To słabą ma pan pamięć, bo wyszedłem dla pana przed dom, aby zobaczyć czy gdzieś się pan tutaj nie błąka. Ale nie widzę żadnych błąkających się aut.

– Bo wie pan, jestem teraz w lesie...

– W którym lesie?

– Sam nie wiem.

– A którędy pan tam trafił?

– Na tym rozwidleniu, takim lekkim, lekko w prawo, później w lewo. Ale nie ma drogi z kruszywa.

– Na szczęście jest pan blisko, chociaż wybrał pan trudniejszą drogę, bo straszne doły i kamienie tam są. Proszę uważać na auto. Jak pan dojedzie do końca lasu, proszę skręcić w lewo i jechać już cały czas prosto. Pomacham panu zaraz. O już pana widzę!

Ucieszyłem się. Ale skręcając, poczułem, uderzenie kamienia o spód samochodu.

– Nie wiem czy właśnie nie stuknąłem o kamień miską!

– Może nic się nie stało. Jest pan prawie na miejscu.

– Dziękuję!

Jechałem dalej prosto. Droga z kruszywa, wspaniale.

Kiedy się zatrzymałem, zauważyłem kontrolkę ciśnienia oleju. Paliła się na czerwono.

Podszedł do mnie mężczyzna w ciemnym dresie.

– Witam pana.

– Witam. Kim pan tu jest? – zapytałem.

– Właścicielem.

– Rozumiem. Niestety miska olejowa mi cieknie.

– I mówi mi pan to takim spokojnym głosem?

– Wie pan. Zdenerwowany jestem.

– Że co?

– No przecież miskę sobie urwałem.

– Proszę pana! Pańska miska tu najmniej ważna. Tu jest teren chroniony! Graniczący z parkiem krajobrazowym i źródłami podziemnej rzeki! Każda posesja musi spełniać specjalne kryteria! Dodatkowo są kwestie ujęć wodnych! Mieszkańcy korzystają ze studni. Nie wolno tu myć samochodu, a pan mi tu spuszcza całą miskę oleju na moją drogę z kruszywa!

Byłem już zły na tę miskę, ale tym mnie dobił.

– Postaram się naprawić jakoś to panu.

– Normalnie żałuję, że przyjechał pan tu. No ale trudno. Mamy to, co mamy. Co chce pan teraz zrobić? Jak zamierza pan to usunąć?

– Proszę mi dać jakąś łopatę, wiadro, postaram się to wszystko jakoś naprawić.

– Jak chce pan działać?

– Co się da zbiorę najpierw.

Właściciel wszedł do budynku. Minutę później wystawił mi szpadel i wiadro.

– Proszę się pośpieszyć. Bo z każdą chwilą będzie coraz gorzej.

Przepchnąłem samochód, aby mieć lepszy dostęp do plamy. Pod maskę podłożyłem pudełko, aby wyciekające resztki oleju nie utworzyły kolejnej plamy.

Zgarnąłem mokre od oleju kruszywo do wiadra. Wyniosłem do pojemnika na budowlane odpady. Rezydencja była świeża. Ogrodzenie było jeszcze niewykończone. Ale dziś nikt przy nim nie pracował. Zasypałem miejsce po plamie piaskiem z niewielkiej pryzmy nieopodal drogi. Pół godziny później mogłem zadzwonić do właściciela.

– Już chyba się udało.

Kiedy wyszedł, był uśmiechnięty. Później się nasrożył.

– Co mi pan tu nawyprawiał? Co tu robi ten piasek? Nie widzi pan, że tu wszędzie jest jednolite kruszywo? Jak to teraz wygląda? Wzdłuż całej drogi ciemna smuga, z którą nic pan nie zrobił... Pod samym domem wielka piaszczysta plama!? Czy ja muszę panu mówić, że ekipa ze specjalistycznym sprzętem działała tutaj parę dni, że ten kawałek kosztował 30 tysięcy złotych?! Już teraz robi mi pan katastrofę nie tylko egologiczną, ale też estetyczną!

– Nie wiem, co mogę lepszego tu panu zrobić.

– Jak pan nie wie, to może ma pan chociaż ubezpieczenie?

– Proszę bardzo – podałem mu ubezpieczenie od samochodu.

– Dziękuję. Zrobię zdjęcie telefonem. Jeszcze zdjęcia plamy...

Zaczął pstrykać plamę piaskową, smugę i wszystko, co się dało. Samochód z tablicą w obrysie plamy, ja w obrysie samochodu i plamy...

– Myślę, że wystarczy – podsumował swoją sesję. – Jadę do pracy, a pan niech sobie tu działa po swojemu.

„Po coś są te ubezpieczenia” – pomyślałem.

Zadzwoniłem po pomoc drogową. Ledwie skończyłem im mówić, jak dojechać, telefon zadzwonił znowu.

– Niestety, muszę jeszcze pana odwiedzić, bo dzwoniłem do swojego biura prawnego, powiedzieli mi, że ubezpieczenie od auta się do tego nie przyda. To znaczy nie mojego biura. Nie jestem prawnikiem, tylko abonament mam.

– Rozumiem. Skoro pan musi, to proszę jechać.

Usiadłem w aucie zrezygnowany.

Właściciel był po 15 minutach.

– Chciałbym pana prosić o dowód. W razie czego dane z niego przydadzą mi się w sądzie.

– Przepraszam bardzo – zbuntowałem się – dowodu panu nie pokażę.

– Czemu?

– Nie chcę, aby mnie pan legitymował.

– Dobrze. W takim razie wzywam Policję.

– Proszę wzywać – nie dowierzałem, że to zrobi.

Chwilę później już dzwonił i zniknął w swej rezydencji.

*   *   *

Policja zjawiła się po pół godzinie. Kiedy funkcjonariusze wysiedli, właściciel też wyszedł na zewnątrz, w swoim dresie.

– Super, że już są państwo – przywitał ich.

– Proszę powiedzieć – odezwała się funkcjonariuszka – Kto jest tu kim?

– Ja jestem poszkodowany – zawołał właściciel. – Ten oto pan przyjechał do mnie z rana i spuścił mi przed domem zawartość swojej miski olejowej, wywołując tym samym katastrofę ekologiczną.

– Katastrofę ekologiczną? – zdziwiła się funkcjonariuszka.

– Zużyty olej silnikowy został rozpaprany w miejscu o szczególnym ekologicznym znaczeniu!

– W tej sytuacji trzeba będzie również wzywać straż, aby usunąć skażenie chemiczne.

– Mam dzwonić? – spytał właściciel.

– Może pan.

– Znaczy ten pan specjalnie przyjechał do pana po to, aby panu spuścić tu olej?

– To jakaś kpina? – odezwałem się.

– Ten pan przyjechał tu na taki mały montaż – wciął się właściciel. – Nie jest to celowe działanie. Niemniej skutki są, jakie są.

Właściciel sięgnął po komórkę i zaczął dzwonić do straży. Funkcjonariusze usiedli w radiowozie. Drzwi mieli szeroko otwarte.

– Dawno takiego wezwania nie mieliśmy. Słoneczko, świeże powietrze!

– Szkoda, że częściej nie ma takich.

– Ekologiczna katastrofa!

– Na szczęście w miejscu katastrofy wciąż można bezpiecznie rozkoszować się się latem!

– Dawno pan tu jest? – funkcjonariusz zawołał do mnie.

– Trochę ponad dwie godziny.

– Pech trochę.

– Niestety.

– Też byśmy prawie zahaczyli miskę. Dobrze, że nas właściciel ostrzegł, to uważaliśmy.

– Mnie też. Tylko się z nim przez telefon zagadałem.

Kiedy tylko właściciel skończył już wzywać straż, dołączył do rozmowy.

– Widzą państwo jakieś rozwiązanie tego problemu? Ja po prostu chcę mieć taką drogę, jaką miałem, zanim ten pan się tu pojawił – wskazał na mnie.

Miałem już szczerze dość gadania o sądach.

– Proponuję, że przyjadę tu wieczorem, z łopatą, wiadrem i panu wszystko wyrównam – zaproponowałem.

– Zgodzi się pan na to? – funkcjonariuszka uśmiechnęła się do właściciela.

– Jeśli będzie to wykonane porządnie, to tak. Bo jak na razie to słabo temu panu idzie wszystko.

– Obiecuję się postarać.

– I co? – dopytywała funkcjonariuszka. – Chce pan?

– Tak, ale potrzebuję mieć na to jakąś gwarancję. Bo nie chcę później takiej piaszczystej plamy z długim czarnym ogonem.

Funkcjonariusze zachichotali.

– Fajnie to pan opisał – skomentowała ona. – Tak malowniczo.

– Mamy w radiowozie wzór oświadczenia – funkcjonariusz odezwał się do mnie. – Pan to wypełni i będziemy mogli wszyscy się rozstać w pokoju.

W oświadczeniu zobowiązałem się do prawnej odpowiedzialności w razie niewywiązania się z obowiązku przywrócenia pierwotnego stanu.

Wkrótce później przyjechała laweta i zabrała auto.

*   *   *

Od kolegi pożyczyłem samochód pick-up. Zabrałem wiadro, szuflę i łopatę. Pojechałem tym razem drogą według wskazówek z e-maila.

Już na miejscu, zabrałem się do roboty. Zebrałem najpierw piach. Później oczyściłem dogłębnie miejsce po plamie. Następnie szedłem wzdłuż smugi i zebrałem kruszywo z czarnego ogona. Później łopatą delikatnie poprzesuwałem wierzchnią warstwę, aby wszystko było równo i tak, jak wcześniej.

Po około dwóch godzinach byłem zadowolony ze swojej pracy. Zaczynało lekko się ściemniać, ale efekt był doskonale widoczny i... niewidoczny!

– Halo – zadzwoniłem. – Może pan wyjść i zobaczyć? Chyba już wszystko jest dobrze.

Właściciel rozejrzał się uważnie.

– Uznajmy, że jest już ok.

– Czy mogę jechać?

– A moja sieć?

– Nie wiem czy pan chce wciąż moich usług?

– Gdybym nie chciał, przecież bym nie zadzwonił do pana. Mam tylko nadzieję, że w swoim fachu się lepiej pan sprawdzi, niż w nawigacji.

– Na pewno?

– Przecież mówił pan, maleńka robótka. Ma pan narzędzia?

– Zabrałem. Chociaż używać nie planowałem.

– Zapraszam mimo wszystko. Prawdziwego mężczyznę, tak się mówi, poznaje się po tym jak kończy!

Zadowolony byłem z udanego równania.

„Ma rację!”

Rezydencja była urządzona bardzo wystawnie. Dostałem kapcie i właściciel zaczął mnie oprowadzać po pomieszczeniach.

– Proszę zobaczyć – mówił – to jest to całe WiFi. Niby wszędzie. A tu – zbrojenie w schodach! A tu wielkie lustro! Tu elektronika! Ciągle coś na trasie. Dlatego właśnie wolę te tradycyjne kabelki.

– W ośmiu pomieszczeniach są wtyczki do sieci – kontynuował. – Wszystko jest gotowe, tylko teraz musimy iść do szafy, pan założy końcówki na kable i wepniemy je w koncentrator – podał mi pudło. – A oto on!

– To będzie proste – ucieszyłem się. – Wsadzimy zaraz miernik do pierwszego gniazdka, a później znajdziemy w szafie odpowiedni kabel, założymy wtyczkę, sprawdzimy i tak osiem razy. Na koniec wszystko zepniemy.

– Proszę robić swoje – i poszedł.

Założyłem miernik i zacząłem sprawdzać kable. Jeden z ośmiu. Po kolei robiłem pomiar.

W końcu został tylko jeden, ostatni.

Sygnału nadal nie było.

Zadzwoniłem po właściciela.

– Można pana prosić?

– Już gotowe?

– Niestety nie ma sygnału.

– Idę już do pana.

Przyszedł z zatroskaną miną.

– I uda się to panu jakoś naprawić?

– Może gniazda są źle założone – zgadywałem.

Poszliśmy do miernika. Odkręciłem gniazdko. Kabel był zaciśnięty.

„Ale czy dobrze?”

Odciąłem końcówkę i obsadziłem ją jeszcze raz. Właściciel przyglądał się mojej pracy.

– Teraz musimy wrócić do szafy i znów sprawdzić osiem kabli.

– Chodźmy, niech pan to zrobi.

„Osiem kabli, prawdopodobieństwo trafienia na właściwy może być jeden do ośmiu. Niechby ten czwarty był już dobry!”

Po kolei sprawdzałem kable, ale scenariusz się powtórzył. Miałem w rękach ostatni kabel.

„Kiepski to znak” – pomyślałem.

Sprawdziłem ostatni kabel.

– Niestety. Muszę pana zmartwić, bo cały czas coś jest źle. Sygnału jak nie było, tak nie ma.

– A jaki może być inny powód braku tego sygnału?

– Może kable są słabe. Albo przerwane.

– Myśli pan, że powinienem zgłosić reklamację na te kable firmie, co to robiła? Bo chciałem bardzo dobrej jakości kable!

– Są niby dobre, ale według oznaczeń. Producent nie jest specjalnie znany.

– A jak powinny wyglądać bardzo dobre, jak chciałem?

– Mają inne oznaczenia. A poza tym są grubsze i trochę sztywniejsze.

– Ale żeby na tych gorszych kablach w ogóle sygnału nie było? W żadnym? – właściciel nie chciał uwierzyć.

Zaczął grzebać w szafie. Później otworzył drugie drzwi.

– Tu są jeszcze jakieś kable – zawołał.

– Właśnie te lepsze kable podobnie wyglądają do tych.

– A może sprawdzi pan czy to nie są właśnie te?

Popatrzyłem na nie dokładniej. Faktycznie, były to kable sieciowe, wysokiej jakości!

– Tak, to są chyba te – przyznałem.

Właściciel uśmiechnął się szeroko.

– Jakoś wspólnymi siłami udało się! Późno co prawda, ale chyba w końcu uda się panu dokończyć tę robótkę!

Chwilę się zastanawiałem, co powiedzieć.

– Na te kable zakłada się inne wtyczki, z większą dziurą na przewód. I akurat ich nie mam.