WalewskiSawicki
6.8.1997, 17 lat

Przełącznik

Małpa lider
W każdej istocie tkwi jakaś struna,
która zagra pod odpowiednim dotknięciem.

Z. Hartingh

I

Albert miał dziwną przypadłość. Polegała ona na niezwykłej dysproporcji między budową, a masą ciała. Jako osoba dość szczupła, można by nawet rzec chuda, ważył bowiem całkiem sporo, wystarczająco dużo, aby budzić zdziwienie. Na oko zdawał się być jakieś piętnaście kilo lżejszy, niż był w rzeczywistości – tak jakby gęstość fizyczna jego tkanek przewyższała normy wytyczane przez konwencjonalną część populacji.

Nikt nie wiedział, co mogło być źródłem przedziwnej „nadwagi” Alberta – ani on sam, ani jego rodzice, ani tym bardziej nikt ze znajomych. Żartowano czasem, że jako dziecko najadł się za dużo gwoździ, połknął sztabę czy nawdychał się ołowiu, wydzielanego przez samochody mknące pobliskimi autostradami (skąd wzięło się jego przezwisko „Ołów”). W zasadzie każda osoba miała swą własną wersję mitu o masie Alberta.

Ale to co dla innych było śmieszne, raniło go boleśnie, był on bowiem z natury istotą nieśmiałą, cicho usposobioną i miłującą spokój, pragnącą znaleźć ukrycie w przeciętności, pośród nie wyróżniającego się tłumu szarych postaci. Nie znosił nadmiernego zainteresowania swoją osobą; bardzo źle znosił traktowanie siebie jako swoistej osobliwości – na co wydawał się być skazanym…

Lecz dokuczały mu także fizyczne konsekwencje nadmiernej masy ciała – kiedy skakał, szedł po schodach, albo wchodził pod górę, nogi więdły mu ze zmęczenia... I nigdy nie nauczył się pływać – jak gdyby prawo wyporu nie działało w jego przypadku.

Znosił jednak cierpliwie wszystkie niedogodności, łudząc się, że do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Wytrzymał tak do okresowego ważenia, kiedy stał się sensacją na całą szkołę.

„No będzie sześćdziesiąt pięć kilo głos dość spokojny co więcej wyraz lekkiego niedowierzania spróbuję siedemdziesiąt też za mało osiemdziesiąt cztery okrzyk sensacji dziwne naprawdę dziwne pierwszy raz zetknęłam się z takim przypadkiem przecież chudy jesteś jak wiatrak.”

Albert ubrał się szybko i pomknął jak błyskawica do szkolnej ubikacji, czując jak staje się czerwony na całym ciele, ze zmieszania i zakłopotania. Potrzebował odciąć się od świata, dojść do siebie w zaciszu kabiny; zapomnieć o całym świecie.

Siedział tam blisko półtorej godziny, poświęcając się medytacji. Wyszedł całkiem odmieniony, postanowił bowiem, że nie spocznie, póki nie pozna mechanizmu swej ponadprzeciętnej ciężkości, choćby za cenę…

– Idź do Baby Wszechwiedzącej – usłyszał za sobą głos Frycka. – Ona, jak sama nazwa wskazuje, wie wszystko, więc z pewnością powinna wiedzieć, co z tobą grane.

Pomimo, że Albert nie był przesądny i nigdy nie wierzył w żadne sztuki magiczne i para– nauki, nie wybuchnął śmiechem. Co więcej, wizja Baby Wszechwiedzącej błyskawicznie zaraziła go swą ideą i wbrew oporowi rodziców postanowił się udać do Baby.

II

Baba Wszechwiedząca mieszkała w podmiejskim lesie, na Zaczarowanej Polanie, w magicznym domku na kurzej stópce. Była w istocie ostatnią wiedźmą – bardzo wiekową. Jej skarlałe, powykrzywiane ciało kryło się w fałdach prastarych wzorzystych materii, na plecach, niczym tobół wznosił się potężny garb wielkości główki kapusty. Gęba, przysłonięta zasłoną siwizny tonęła w kurzajkach, nad którymi górował długi, szpiczasty nochal; w głębokich oczodołach kryła się para małych, ruchliwych oczek.

Bardzo długo oglądała Alberta ze wszystkich stron. Zaglądała do uszu, sprawdzała język pod lupą; ostukiwała maleńkim młoteczkiem… Jednak nie znalazła żadnego tropu, który mógłby ją naprowadzić na cel poszukiwań.

Napaliła więc ognia pod kotłem i uwarzyła Wywar Przedziwny, indykator (którego skład znany jest tylko Wszechwiedzącym). Kiedy Albert wypił maleńką szklaneczkę owej niezwykłej, czarno-brązowej cieczy, początkowo, na kilka minut, poczuł się peruwiańską lamą – później zaś jego skóra przybrała barwę błękitno-żółtą, w zielono-pomarańczową kratę, przetykaną cętkami złocistej purpury.

Jęła Baba przeglądać tomy kolorowych deseni, interpretujących wskazania indykatora, starając się dopasować któryś z nich do wyniku uzyskanego w eksperymencie. Długo wertowała pożółkłe strony, plując co kilka minut ze złością w legowisko swego czarnego kota, drapiąc się niespokojnie po rozczochranej głowie.

Bez skutku.

– Wyjście jest tylko jedno – Baba powstała. – Trzeba będzie zajrzeć do Wielkiej Księgi. To księga magiczna, która wie wszystko. Nawet rzeczy niepojęte jeszcze dla ludzi. Otwarta przez odpowiednią osobę ustawia się na jednej, właściwej stronie i daje poszukiwaną odpowiedź. Ale jest jedno „ale” – Baba przerwała na dłuższą chwilę.

– Jakie? – spytał Albert, obserwując swe lustrzane odbicie z wyrazem przerażenia na twarzy.

– A propos tego – rzekła Baba, wskazując na kocioł z wywarem – działanie jutro minie.

Albert odetchnął z ulgą.

– Ale… Jakie jest „ale”?

– Otóż, Wielka Księga jest bardzo zarozumiała. I ma brzydki zwyczaj przycierania nosa śmiertelnikom. Kiedy się ją zamyka, ściska nos w swych drewnianych okładkach i trzyma przez dwadzieścia siedem i pół minuty – Baba wskazała pazurem na swój potężny nochal. – Dlatego zapłatę wezmę podwójną.

– Zgoda – przytaknął Albert poważnie.

Baba nachyliła się nad prastarym woluminem. Pergaminowe karty zaszeleściły, załopotały, jak na wietrze, przekartkowały się…

– Już wiem! – świadczyła po chwili z dumą. – Masz Zapasowy Chromosom, tak jak na przykład ludzie z zespołem Down’a. Każda komórka twojego ciała zawiera jeden chromosom więcej, stąd więcej ważysz. Ty jednak jesteś naprawdę wyjątkowy i masz Przełącznik, którym możesz włączyć jego działanie lub wyłączyć. Według Wielkiej Księgi…

Okładki zatrzasnęły się z hukiem.

– Powinien znajdywać się tutaj, za lewym uchem, pod skórą – dokończyła Baba nosowym głosem.

Albert z zaciekawieniem pomacał palcem. Rzeczywiście, wyczuł coś odstającego!

I od tamtej pory był już spokojny. Ba, czuł się nawet lepszy od swoich kolegów. Miał przecież jeden chromosom więcej! Jednak trochę obawiał się Przełącznika – dlatego nikomu o nim nie mówił, ani go nie używał.

III

Kiedy telewizja rozpoczęła emisję serialu o przygodach sympatycznego chłopca z zespołem Down’a, do szkoły Alberta przywędrowała „zabawa w upośledzonych”.

Wszyscy uczniowie, prawie niezależnie od wieku i ocen na świadectwach, tłumnie wylegali na szkolne korytarze; ustawiali się w niewielkie grupki, robili do siebie głupie miny i rozmawiali ze specyficznym akcentem.

Albert nie potrafił się zaistnieć w nowej sytuacji. Czuł tremę na samą myśl o odgrywaniu osoby upośledzonej, więc początkowo nie próbował się dostosowywać do mody.

Ale kiedy zauważył, że dobrzy aktorzy cieszą się szczególnym poważaniem wśród reszty szkolnej społeczności, że w szkolnym sklepiku wiele osób fundowało im oranżadę, rolmopsy i gumy do żucia – zaczął rozważać możliwość użycia Przełącznika. A kiedy zauważył jeszcze, że najlepsi aktorzy mają szczególne powodzenie wśród dziewcząt, postanowił użyć tajemniczego „pstryczka”.

Cały wieczór ćwiczył rozmaite sposoby sięgania za ucho, aby odnaleźć taki, który okaże się najbardziej naturalny.

Następnego dnia podszedł na długiej przerwie do gromady najbardziej seksownych lasek i, niby drapiąc się za uchem… NACISNĄŁ!

Natychmiast zaczął zachowywać się jak oryginalny Down z serialu. Był po prostu niesamowity, wszyscy oglądali się na niego z zazdrością!

*   *   *

Minął miesiąc. Moda się skończyła, a on taki pozostał.